Wokół „ella-ONE”: dr Leszek Borkowski, b. prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych
Pierwsza fala dyskusji o antykoncepcji awaryjnej przetoczyła się w 2015 r., gdy wprowadzano sprzedaż ellaOne bez konsultacji z lekarzem. Teraz zapalnikiem stał się wymóg posiadania recepty na tę pigułkę. Polemiści często zapominają, że spór ten ma drugie, światopoglądowe dno, a gdy zbyt radykalnie narzuca się własną „prawdę”, staje się nierozwiązywalny.
W styczniu 2015 r. Komisja Europejska zezwoliła na dopuszczenie do sprzedaży bez recepty preparatu ellaOne, tzw. pigułki dzień po.
Na początku kwietnia 2015 r. ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz podpisał zmianę rozporządzenia. Zgodnie z nią pigułka mogła być sprzedawana bez recepty osobom, które skończyły 15 lat. W tym czasie w kraju przetoczyła się pierwsza fala dyskusji zwolenników i przeciwników takiego rozwiązania.
23 lutego br. minister zdrowia Konstanty Radziwiłł poinformował, że skoro wszystkie hormonalne środki antykoncepcyjne są dostępne na receptę, nie ma powodu, by pigułkę „dzień po”, która ma silne działanie, traktować inaczej. Wcześniej (14 lutego) rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej, który m.in. wprowadził wydawanie ellaOne wyłącznie z przepisu lekarza.
Resort zdrowia: zadecydowały względy medyczne
– Wydawanie leku na receptę to procedura, która ma na celu zapewnienie pacjentom maksymalnego bezpieczeństwa farmakoterapii. Tymczasem obecnie już bardzo młode osoby (nawet po 15. r.ż.) mogą bez kontroli lekarskiej kupić i stosować ten środek – twierdzi Ministerstwo Zdrowia.
Szef resortu zdrowia stoi na stanowisku, że „leki silnie działające; potencjalnie niebezpieczne; mogące kolidować z innymi lekami; mogące wywołać szkodę u pacjenta, czy w tym przypadku u pacjentki, muszą być dostępne tylko w takim trybie – porada lekarska, recepta i wykupienie leku w aptece”.
Podmiot odpowiedzialny ellaOne, Laboratoire HRA Pharma, w ulotce dla pacjenta szczegółowo wymienia możliwe działania niepożądane. Jako częste, czyli mogące wystąpić u 1 na 10 osób, podano m.in. mdłości, bóle brzucha i głowy, wymioty czy bolesne miesiączkowanie.
Pigułki ellaOne zostały dopuszczone do obrotu w UE w 2009 r. Substancja czynna preparatu to octan uliprystalu. Główny mechanizm działania polega na hamowaniu lub opóźnianiu owulacji.
Specjaliści o działaniach niepożądanych
– Każdy lek ma działania niepożądane. W przypadku ellaOne nie są one niczym szczególnym ani wyjątkowym w stosunku do innych leków – mówi dr Leszek Borkowski, b. prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych oraz ekspert ds. produktów leczniczych pracujący na rzecz struktur Komisji Europejskiej.
Prof. Grzegorz Panek, mazowiecki konsultant wojewódzki w dz. ginekologii onkologicznej apeluje jednak o ostrożność.
– EllaOne to nie tabletka typu dropsy. To rodzaj leku silnie działającego, o określonych przeciwwskazaniach i efektach ubocznych. Wyższe ryzyko powikłań dotyczy kobiet z niewydolnością wątroby, nerek, nietolerancją glukozy, z astmą oskrzelową. Jeśli weźmiemy pod uwagę, jak duża jest powszechność tego typu schorzeń, często nierozpoznanych, konieczność konsultacji lekarskiej zyskuje dodatkowe uzasadnienie – argumentuje.
Dr Borkowski z kolei odnosi się do – jak chcą krytycy pigułki „dzień po” – działania wczesnoporonnego ellaOne.
– Nawet jeżeli stosunek miał miejsce tuż po owulacji i szybko doszło do zapłodnienia komórki jajowej, to według Europejskiej Agencji ds. Leków efektywność hamowania zagnieżdżenia się zarodka jest bardzo niska – podkreśla. Przyznaje jednak, że w tym wąskim zakresie mówienie o działaniu wczesnoporonnym jest uzasadnione.
Argumenty światopoglądowe
W dyskusjach o dostępie do antykoncepcji awaryjnej nierzadko słychać – także z ust decydentów – argumenty, które trudno określić jako stricte naukowe. Chodzi m.in. o wypowiedź ministra zdrowia w Radiu Zet, gdzie 23 lutego br. powiedział, że jako lekarz nie przepisałby tabletki „dzień po” nawet zgwałconej pacjentce i że w takim przypadku skorzystałby z klauzuli sumienia.
Tego samego dnia podczas konferencji resortu zdrowia stwierdził, że „ciąża zaczyna się od zapłodnienia i wie to każde dziecko uczące się przyrody”.
Faktycznie część naukowców uznaje, że życie ludzkie zaczyna się zaraz po zapłodnieniu komórki jajowej, ale inni z kolei, że po zagnieżdżeniu już powstałego zarodka w macicy. Wskazuje się także na pierwszy podział zygoty czy połączenie materiału genetycznego rodziców.
O specyfikę dyskusji o pigułce Rynek Zdrowia zapytał szereg ekspertów z różnych dziedzin.
Eksperci: to spór o przekonania
– Myślę, że to spór bardziej ideologiczny. Jasnego stanowiska w tym obszarze nie ma. Wszystko zależy od przyjętej definicji – mówi prof. Piotr Dzięgiel, kierownik Katedry i Zakładu Histologii i Embriologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Wpływu światopoglądu nie wyklucza także dr Leszek Borkowski. – Wiele decyzji, szczególnie w Europie Środkowej, podejmowanych jest ideologicznie. Nie podoba mi się takie podejście – tłumaczy.
Prof. Grzegorz Panek przyznaje, że w kwestii początku życia nawet poszczególne systemy religijne nie są zbieżne, ale podkreśla też: – Każdy może wybrać takie działania, które są zgodne z jego sumieniem – nie zakazano przecież antykoncepcji ani pigułki „dzień po”.
– Rząd kładzie duży nacisk na politykę prorodzinną. Istnieje ryzyko, że wpisuje się w nią też wymóg recepty na ellaOne. Mam wrażenie, że robi się wszystko, by tych zapłodnień było jak najwięcej – mówi Arkadiusz Bilejczyk, psycholog oraz seksuolog kliniczny z poradni seksuologicznej i patologii współżycia Samodzielnego Wojewódzkiego Zespołu Publicznych Zakładów Psychiatrycznej Opieki Zdrowotnej w Warszawie.
Jakie skutki
Ponad połowa Polaków uważa, iż łatwy dostęp do pigułki „dzień po” propaguje swobodę seksualną i brak odpowiedzialności za relacje intymne (57 proc.) oraz że zachęca młodzież do wcześniejszej inicjacji seksualnej (56 proc.) – wynika z badań CBOS z lutego 2015 r.
– Gdy pigułka była dostępna w Polsce bez recepty, nie zauważyłem jakiegoś nadmiernego zainteresowanie seksem wśród młodzieży czy nasilenia ryzykownych zachowań seksualnych – komentuje Arkadiusz Bilejczyk.
Dodaje: – Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie się raczej obawiają tej pigułki i wcale nie uważają, że można jej używać „ot tak”.
O skutkach wprowadzenia recept na pigułkę „dzień po”, w kontekście możliwych utrudnień dotyczących szybkiego kupienia tabletki, zwięźle mówi prof. Dzięgiel: – Oczywiście, że ludzie to obejdą. Kobieta po prostu pójdzie do prywatnego gabinetu ginekologicznego, gdzie będzie musiała zapłacić za wizytę. Albo zamówi lek nielegalnie – twierdzi.
Podobną reakcję przewiduje prof. Panek, choć nie widzi w tym zagrożenia.
– Do użycia tego leku jest określona – i zazwyczaj silna – motywacja. Jeśli ktoś jest w stanie zapłacić za antykoncepcję awaryjną ponad 100 zł, z definicji stać go także na wizytę w prywatnym gabinecie. Zresztą kobieta zapobiegliwa może pigułkę kupić wcześniej i mieć ją w „na wszelki wypadek” – analizuje.
Ten spór będzie trwał
Prof. Panek uważa, że wprowadzenie wymogu konsultacji z lekarzem w przypadku ellaOne nie jest wymierzone przeciwko komuś.
– Myślę, że ustawodawca chce w ten sposób trochę zmusić do refleksji, do odpowiedzialności – tak, by zażywanie tego typu pigułek nie stało się automatyzmem – tłumaczy i podkreśla, że w dyskusji brakuje głosów mówiących o potrzebie edukacji, w tym seksualnej. – Głównie tą drogą możemy wpływać na bardziej odpowiedzialne zachowania – zauważa.
Arkadiusz Bilejczyk ripostuje, że w obszarze seksualności zdarzają się nie tylko sytuacje związane z brakiem odpowiedzialności, ale też przypadki losowe.
– To np. pęknięta prezerwatywa, gwałt, stosunek w trakcie zaburzeń świadomości czy w wyniku choroby psychicznej. Wówczas taka tabletka rzeczywiście staje się awaryjna w pełnym tego słowa znaczeniu. Biorąc pod uwagę, że ellaOne największą skuteczność ma 24 godziny po stosunku, wymóg recepty może przynieść więcej szkody niż pożytku – przestrzega.
Według prof. Dzięgiela ten spór będzie trwał i dodatkowo będzie „nakręcany politycznie”.
– Tak się dzieje już od wielu lat. Kwestie aborcji, antykoncepcji, in vitro wracają co chwilę. Tymczasem polityka w ogóle nie powinna się w takie dyskusje angażować – konstatuje.
źródło: rynekzdrowia.pl