dr Andrzej Ignaciuk: Cuda vs zdrowy rozsądek

Home  >>  Aktualności  >>  dr Andrzej Ignaciuk: Cuda vs zdrowy rozsądek

dr Andrzej Ignaciuk: Cuda vs zdrowy rozsądek

   Aktualności   Czerwiec 9, 2015

Rozmowa z dr Andrzejem Ignaciukiem, lekarzem medycyny estetycznej, prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging

Czy korzysta Pan z zabiegów medycyny estetycznej?
Nie.

Po guru polskiej medycyny estetycznej spodziewałam się innej odpowiedzi.
Na razie nie odczuwam takiej potrzeby. To jest przywilej i domena kobiet. Moje koleżanki lekarki korzystają, bywa że z różnym skutkiem, bo często przesadzają. Staram się natomiast czerpać z tego, co medycyna estetyczna mówi o sposobie na życie, czyli o zachowaniach, które pomogą mi jak najdłużej zachować dobry wygląd i zdrowie.

Mówi Pan o sposobie na życie, tymczasem pierwsze skojarzenia z medycyną estetyczną to botox, kwas hialuronowy, lasery.
To prawda, że toksyna botulinowa, kwas hialuronowy, lasery, niektóre zabiegi związane z tkanką tłuszczową są najczęściej stosowane i najbardziej wartościowe, a przy okazji też chwytliwe medialnie, ale filozofia medycyny estetycznej stawia je dopiero na trzecim miejscu.

Co jest na pierwszym?
Najpierw jest prewencja, czyli zapobieganie. Medycyna estetyczna mówi, co robić, żeby jak najdłużej dobrze wyglądać i mieć dobre samopoczucie. Chodzi o to, żeby uczyć tego, co jest niby wiadome, ale w szczegółach już nie do końca, czyli jak się odżywiać, jakie brać suplementy (jeśli są potrzebne), co robić, żeby ktoś, kto ma tendencję do tycia, nie tył, jak sobie radzić ze stresem, jak ważna jest aktywność fizyczna. Na drugim miejscu jest terapia, czyli leczenie tego wszystkiego, co może wpływać źle na organizm i jego estetykę. Taki przykład – leczenie cukrzycy. Jeśli nie będzie jej pani leczyła, to zabiegi związane z poprawianiem skóry nie zawsze będą efektywne. I dopiero na trzecim miejscu jest korekcja, czyli zabiegi, które pani wymieniła.

Od kiedy to medycyna estetyczna zajmuje się leczeniem cukrzycy?
Nie zajmuje się, ale zwraca uwagę na to, że jeśli ktoś chory na cukrzycę przychodzi do lekarza i chce sobie wyprostować zmarszczkę albo schudnąć 5 kilogramów, to najpierw trzeba zająć się chorobą, bo ciągle przede wszystkim jesteśmy lekarzami.

Czy istnieje wyraźna granica między zabiegami medycyny estetycznej a kosmetycznymi? Co o niej stanowi?
Granica jest wyraźna. Po pierwsze użycie igły, czyli przerwanie ciągłości skóry. Po drugie kosmetyczki nie mogą używać żadnych produktów, które są lekami albo zawierają substancje farmakologicznie czynne, czyli takie, które mogą mieć wpływ na zdrowie. Nie mogą oficjalnie, bo czasem używają. Jedno z zasadniczych pytań, jakie powinny sobie zadać kosmetyczki, gdy wykonują wątpliwy zabieg brzmi, czy potrafią sobie poradzić z powikłaniami.

I jak sobie radzą?
No, nie radzą sobie. Istnieje czarny rynek estetyczny, który polega na tym, że biorą się za to osoby, które nie mają kwalifikacji. Robią np. toksynę botulinową, kwas hialuronowy, lasery – zabiegi, których nie powinny wykonywać.

Stoi Pan na czele Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging, które powinno coś zrobić z takimi praktykami, wprowadzić jakąś standaryzację.
Ale jak? Od ilu lat obowiązują przepisy dotyczące ruchu drogowego? Ma pani policjantów na każdym rogu, a i tak są łamane, kierowcy wsiadają do samochodów po alkoholu, giną ludzie. To samo dotyczy medycyny estetycznej. Są pewne przepisy, jednak nie do końca precyzyjne. Nikt nie wygra z chęcią, żeby było taniej, łatwiej. Mało jest też kobiet odpornych na obietnice. Więc jak ktoś łatwo obiecuje i trafia na podatny grunt, to „hulaj dusza, piekła nie ma”. A mówiąc poważniej, czynimy starania, by kwalifikacje lekarzy medycyny estetycznej były jak najwyższe, dowodem tego jest chociażby prowadzona od dziesięciu lat podyplomowa Szkoła Towarzystwa Lekarskiego.

Jeśli zatem chcę sobie poprawić to i owo, nie narażając się na utratę zdrowia, co mam zrobić?
Przede wszystkim zachować zdrowy rozsądek. Popytać innych pacjentów, wyrobić sobie opinię o lekarzu, ale nie na podstawie Pudelka ani tego, jak często ukazuje się w telewizji, ale kim jest i jakie ma osiągnięcia. Można zadzwonić do naszego Towarzystwa i sprawdzić, czy taki lekarz jest certyfikowanym lekarzem medycyny estetycznej. A potem trzeba iść na wizytę i nie myśleć tylko o tym, żeby się jak najładniej ubrać i jak najlepiej sprzedać, pokazać jaka jestem fajna. Trzeba być pozytywnie krytycznym i analizować to, co mówi lekarz. Jeśli przedstawia wszystko zbyt lekko, zbyt bezproblemowo, jeśli namawia, żeby od ręki zrobić zabieg, powinna się zapalić w głowie lampka ostrzegawcza. Nie. Trzeba mieć czas, żeby się zastanowić, wrócić do domu, przeanalizować wszystko i dopiero później przyjść na zabieg. A jak się lekarz nie podoba, jak się czuje, że nie ma między wami pozytywnej interakcji – podziękować. Lepiej zapłacić za wizytę sto czy dwieście złotych, niż zapłacić dużo więcej za zabieg, z którego się nie będzie zadowolonym. To jest zwykła logika. Najgorszy jest owczy pęd i słuchanie koleżanek, że jakiś zabieg zrobi cuda.

Więc cudów w medycynie estetycznej nie ma?
Nie ma. Można jedynie przeciwdziałać pewnym procesom. Np. wraz ze starzeniem chudnie twarz, a w efekcie powstają zmarszczki i tendencja do opadania skóry. Można wtedy zrobić kilka rzeczy. Raz – zadbać o dobre odżywianie. Dwa – zająć się pielęgnacją skóry bardziej niż wtedy, gdy się miało lat 20, stosując zabiegi kosmetyczne i właściwe nawilżanie skóry. Trzy – pomyśleć o stosowanie preparatów stymulujących, które odżywią ją od wewnątrz. Jeśli to mało, możemy wypełnić pewne przestrzenie wypełniaczami. Jeśli są przebarwiania, staramy się je usunąć, tak samo naczynka. Czyli reagujemy na to, co jest. Nie czekamy, aż problem się pogłębi.

Czyli zamiast czekać, aż mi skóra całkiem zacznie wisieć, mam iść np. raz na kwartał na mezoterapię?
Skądże znowu. Ma pani jakieś złe nawyki. Pani ma pójść do lekarza, zaufać mu. On pani powie, co i jak często ma pani robić. Co do mezoterapii to jest na nią moda, ale żeby mieć efekty potrzeba jest kilka zabiegów w odstępach dwutygodniowych, i niczego nie podnosi i nie wygładza – bo i takie bajki można usłyszeć – a jej celem jest poprawia jakości skóry. Są inne zabiegi, które robi się rzadziej, ale też najczęściej są to grupy zabiegów. Przychodzą do mnie czasem pacjentki i mówią: ja bym chciała taki zabieg.

A ja bym nie chciał. Bo mi się wydaje bezcelowy, a jak pani chce ten zabieg, to proszę iść do kogoś innego. I tyle. Gabinet medycyny estetycznej to nie jest sklep samoobsługowy, do którego przychodzi się z koszyczkiem, dziś to, a jutro tamto, bo taka jest moda, bo tak było napisane w gazecie. Trzeba mieć ograniczone zaufanie do ogólnodostępnych mediów.

Jakieś konkretne bzdury, na które się Pan natyka w mediach?
Że zabieg, gdzie sam materiał kosztuje 500 zł, można zrobić za 300 zł. Że to są wszystko zabiegi bezpieczne i tzw. lunch time treatment. Nie ma takich. Zawsze może się zdarzyć jakiś problem. Dzięki Bogu rzadko, ale może. Niestety część kolegów lekarzy chcących uzyskać medialną sławę też opowiada rzeczy niestworzone, czyli to, co pani jako czytelniczka siedząca u kosmetyczki, chciałaby przeczytać – że 3 zastrzyki przez lewe ramię i 20 lat mniej. Bajki.

Dlaczego to robicie, wy, lekarze?
Bo lekarze tak jak prawnicy, dziennikarze, i inne grupy zawodowe, mają różne charaktery. Do tego dochodzą programy typu „Chcę być piękna”. Są osoby, które to oglądają jak seriale. Ludzie chcą być oszukiwani, chcą żyć w ułudzie.

Pod koniec lat dziewięćdziesiątych zaczął Pan studiować we Włoszech medycynę i medycynę estetyczną. Zróbmy krótką wycieczkę w przeszłość, jak wtedy wyglądała ta dziedzina medycyny?

W Polsce w ogóle nie wyglądała, bo jej nie było. Jak zakładałem Sekcję Medycyny Estetycznej w Polsce w 1993 roku, to lekarze patrzyli na mnie jak na odszczepieńca, dziwaka. A ja wierzyłem, że to jest rzecz wartościowa, w tym się kształciłem za granicą. Stopniowo i inni zaczęli wierzyć, zwłaszcza dermatolodzy, pojawiły się pierwsze kongresy. Wtedy to była medycyna estetyczna, a dziś dla obsługujących ją firm jest to gałąź przemysłu. Teraz, jak nie ma pani przymiotnika „estetyczny” to nic pani nie sprzeda. Jak przyjdzie pani na nasz kongres i zobaczy 60 firm i tysiąc lekarzy, przekona się pani, jak wielkie zainteresowanie wzbudza wśród firm i lekarzy.

Czy są zabiegi, które Pan szczególnie lubi?
Toksynę botulinową, bo przynosi szybkie, spektakularne efekty, które są przewidywalne i powtarzalne. Jest zabiegiem bezpiecznym i ciągle znajduje się jakieś nowe jej zastosowania. Wie pani, dlaczego pacjenci ją lubią? Bo daje efekt twarzy wypoczętej, zrelaksowanej, luksusowej. I oni tej odrobiny luksusu oczekują.

A których zabiegów najbardziej się nadużywa?
Największe nadużycia to ekstremalne ilości wstrzykniętego kwasu hialuronowego. Choć gdy trzeba, to jest bardzo dobry zabieg. Teraz powiem coś, co wzbudzi pewnie protest moich koleżanek. W medycynie estetycznej ważna jest współpraca pacjent – lekarz, ale to lekarz decyduje o zabiegu. Bo jak pacjent jest szalony to co? Pomóc mu? Dać cyjanek, jak chce się zabić? Ty lekarzu decydujesz. Jeśli prośby pacjenta są prośbami, z którymi się nie zgadzasz, to nie powinnaś/nie powinieneś ich spełniać. Czyli nie robić ust typu balon czy ponton, kości nie wiadomo jak ekstremalnie wypchnięte, bo to wygląda źle. Pół biedy, jeśli ktoś jest celebrytą – jak nie robi nic innego, to przynajmniej niech zmienia sobie wygląd. Ale osoba normalnie funkcjonująca będzie się źle czuła. Same lekarki medycyny estetycznej, jak większość kobiet, mają skłonność do przesady. Raz nawet słyszałem jak mówią między sobą: wiesz, chyba za dużo tego sobie wstrzyknęłam, bo jak patrzę w dół, to widzę swoje policzki.

Rozmawiała Aneta Pondo
źródło: miastokobiet.pl

Comments are closed.