Odliczanie do buntu białego personelu rozpoczęte. 24 września w Warszawie będzie protestować tysiące medyków
Tym razem nie dali się skłócić i po raz pierwszy razem będą protestować. Przedstawiciele zawodów medycznych mówią dość niedofinansowanej ochronie zdrowia. Trudno im się dziwić bo decyzje obecnego kierownictwa resortu zdrowia i wieloletnie zaniedbania w reformowaniu i wspieraniu ochrony zdrowia doprowadziły do tego, że wszyscy stanęli pod przysłowiową ścianą – wszyscy, to znaczy pracownicy medyczni i chorzy.
Lekarze, pielęgniarki, położne, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, technicy radiolodzy, diagności laboratoryjni, dietetycy stworzyli Porozumienie Zawodów Medycznych i wszyscy mówią jednym głosem – konieczne jest podniesienie nakładów na opiekę zdrowotną w Polsce.
24 września będą manifestować w Warszawie. Będzie ich ok. 30 tys. Choć przyznają, że dołącza do nich coraz więcej pracowników ochrony zdrowia, również tych niemedycznych, a także członkowie związków zawodowych, których centrale nie poparły tego protestu.
Postulaty i żądania
„Podstawowym celem PZM jest zwiększenie nakładów na ochronę zdrowia z 4 proc. PKB na 6,8 proc. a wraz z podwyżką nakładów ustawa o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia” – tłumaczą na swojej grupie na FB.
To, że w dobie, kiedy mówi się o coraz większych podziałach w społeczeństwie, przedstawiciele zawodów medycznych zjednoczyli się w walce o lepsze finansowanie ochrony zdrowia, jest niewątpliwie ogromnym sukcesem. Na razie będą manifestować. 24 września przejdą ulicami Warszawy.
– To, że w manifestacji wezmą udział przedstawiciele wszystkich zawodów medycznych , to niewątpliwie wielki sukces. Wiele związków ma różne interesy i cele, jednak w sprawie zwiększenia nakładów na ochronę zdrowia wszyscy jesteśmy zgodni – mówi naTemat Roman Badach – Rogowski, przewodniczący Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego.
Ratownik dodaje, że nie wszyscy pracownicy medyczni mogą lub chcą wywierać presję na rządzących tzw. odejściem od łóżka pacjenta. Ratownicy medyczni nie mogą sobie na to pozwolić , bo działają w sytuacjach, kiedy zagrożone jest życie człowieka. Ratownik nie przyjedzie na wezwanie – człowiek umrze. Nie mogą dopuścić do takiej sytuacji.
Jednak ratownicy tak samo jak inni przedstawiciele zawodów medycznych uważają, że skończyła się możliwość pertraktowania, dlatego wyjdą na ulicę.
Puste obietnice
Przewodniczący mówi otwarcie, że rozmowy z Ministrem Zdrowia nie mają żadnego sensu, ponieważ nie ma on tak dużych kompetencji, żeby doprowadzić do wzrostu finansowania ochrony zdrowia. Chcieli więc, razem z przedstawicielami innych zawodów medycznych rozmawiać z premier Beatą Szydło, jednak nigdy im tej rozmowy nie umożliwiono. W ostatnim czasie zwrócili się nawet z prośbą o rozmowę do szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego, jednak do tej pory nie uzyskali odpowiedzi w tej sprawie.
Spotykali się z nimi i owszem minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, Beata Kempa, szefowa kancelarii premiera, niestety oprócz pustych obietnic i zapewnień nic nie otrzymali.
Natomiast plan finansowania ochrony zdrowia, który przestawił jakiś czas temu Konstanty Radziwiłł nie satysfakcjonuje medyków, bo po pierwsze zakłada spadek finansowania w ciągu najbliższych dwóch lat a po drugie wzrost, który będzie następował bardzo powoli przez wiele lat. Oni chcą działań teraz, bo co zgodne z prawdą, nie ma już na co czekać i nie można przy takim finansowaniu jakie mamy zapewnić bezpieczeństwa zdrowotnego Polakom.
– Chcemy realnych rozwiązań. Teraz. Wzrost finansowania przełoży się na zmniejszenie kolejek do świadczeń ale też poprawi warunki pracy i płacy pracowników medycznych. Teraz, żeby związać koniec z końcem wielu z nas pracuje po kilkaset godzin miesięcznie. Znam taki przypadek gdzie lekarz pracuje 15 dób pod rząd. W tym szpitalu zwyczaje dwóch lekarzy pracuje na zmianę i każdy z nich przez 15 dób nie wychodzi ze szpitala, mieszka tam, śpi, je, myje się i cały czas jest w pracy – wyjaśnia Roman Badach – Rogowski.
Jak tłumaczy, przykładowo pielęgniarce, czy ratownikowi medycznemu zatrudnionym na umowie śmieciowej płaci się 8 zł za godzinę, czyli przy normalnie przepracowanych 160 godzinach zarobiliby 1200 zł. Ponieważ są na kontrakcie, muszą sami opłacić ZUS i ponieść inne koszty związane z prowadzeniem działalności, czyli właściwie nic im nie zostaje, muszą pracować więcej.
Jego zdaniem sprawa finansowania ochrony zdrowia to nie tylko sprawa pracowników medycznych ale całego społeczeństwo, bo przecież dla każdego z nas zdrowie jest jedną z największych wartości.
To jest problem nie tylko medyków
Co to ma wspólnego ze zwykłym chorym? Otóż bardzo dużo. To nie pracownicy medyczni są winni temu, że chory musi miesiącami czekać na wizytę u lekarza, nie może doczekać się pomocy pielęgniarki, gdy leży w szpitalu, czekać tygodniami na wyniki np. badania laboratoryjnego, które odpowie na pytanie, czy jest ciężko chory, czy może to coś mniej groźnego.
Wreszcie, to nie jest wina fizjoterapeuty, że rehabilitacja będzie dopiero za pół roku, mimo że potrzebna jest teraz, a robienie jej za pół roku jest trochę bez sensu. Nie jest też winą ratownika medycznego, że człowiek potrzebujący natychmiastowej pomocy medycznej czeka trochę za długo a ratownik, który w końcu przyjechał ledwo widzi na oczy bo pracuję którąś dobę z rzędu.
Tak samo nie jest winą ordynatora oddziału, że pacjent dostaje tragiczne jedzenie w szpitalu, że właściwie gdyby rodzina go nie dokarmiała to wyszedłby z lecznicy bardziej chory niż do niej przyszedł. To jest wina wieloletniego niedofinansowania ochrony zdrowia. Niestety mimo wcześniejszych obietnic, obecna ekipa polityczna na początek chce zmniejszyć finansowanie ochrony zdrowia a później przez wiele lat zwiększać nieznacznie.
Niestety nie da się dalej oszczędzać na ochronie zdrowia. Źle opłacani lekarze, zatrudniani na kontraktach pracują tyle godzin, że mamy przypadki śmierci z przepracowania, to samo dotyczy pielęgniarek, ratowników medycznych czy innych pracowników medycznych. Pracują tyle godzin, nie tylko dlatego, że chcą zwyczajnie zarobić. Pracują też tak dużo dlatego, że kadry medycznej jest w Polsce za mało.
Braki i błędy
Wielu specjalistów różnych zawodów medycznych wyjechało za granicę „za chlebem”, do innych nie garną się młodzi. Dochodzi do takich sytuacji, że np. w niektórych specjalizacjach lekarskich średnia wieku zbliża się do 50., to samo jest z pielęgniarkami.
Braki kadry to sytuacja niebezpieczna dla pacjenta. Każdy wie, jakie ma samopoczucie po 12 godzinach pracy i jak bardzo jest „przytomny”. Lekarz, pielęgniarka czy ratownik to nie roboty, to tacy sami ludzie jak inni. No więc kiedy chirurg po trzech dniach dyżuru przeprowadza operację, a ratownik medyczny po takim samym czasie nieprzerwanej pracy podaje leki ratując ofiarę wypadku komunikacyjnego, to warto zadać pytanie na ile ma jasny umysł i na ile wzrosło ryzyko popełnienia przez tych specjalistów błędu. Błędu, który może kosztować życie.
Z drugiej strony pracownicy medyczni w tym całym szaleństwie, które jest w polskiej ochronie zdrowia często pracują po 300 godzin w miesiącu na umowach śmieciowych, żeby móc się utrzymać. Nie mają czasu dla rodziny, na szkolenie, często nawet na porządny sen. Wyjeżdżają za granicę, często nie dlatego, że w Polsce nie są w stanie zarobić takich pieniędzy jak tam, ale dlatego, że za granicą nie muszą tyle pracować, żeby móc spokojnie żyć.
Próba utrzymania rodziny przez młodych lekarzy, pielęgniarki, ratowników medycznych czy innych medycznych specjalistów bardzo często kończy się dla nich rozpadem rodziny, chorobą lub wypaleniem zawodowym. I tym sposobem tracimy kolejne i kolejne kadry.
To może być gorąca jesień
Teraz medycy zorganizują manifestację i będą domagali się spotkania z premier Beatą Szydło. Jeśli ich postulaty nadal nie będą spełniane, choć nie chcą do tego dopuścić, będą musieli rozpocząć strajk generalny w ochronie zdrowia.
Jeśli rząd nie zdecyduje się na zwiększenie finansowania ochrony zdrowia to może być tak, że na szpitalnych oddziałach oprócz chorych zostanie tylko kapelan…
źródło: natemat.pl
foto: Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta