Data publikacji:

Odsetek psychopatów wśród dyrektorów wynosi 4 proc. – cztery razy więcej niż w całym społeczeństwie. Czy to znaczy, że w karierze biznesowej pomaga psychopatia i czy mamy się bać, wyjaśnia pisarz i reżyser Jon Ronson, autor książki „The Psychopath Test: A Journey Through the Madness Industry”.

Podczas pracy nad wydanym niedawno tytułem Ronson zgłębiał tajniki diagnozowania psychopatii w psychologii klinicznej i kryminalistyce. Natknął się m.in. na przywołaną statystykę. Z dziennikarzem Forbesa Jeffem Bercovici rozmawiał o tym, co z tego wynika dla biznesu i społeczeństwa.

Mam rozumieć, że pana zdaniem jest związek między cechami, które czynią z nas psychopatów i tymi, które predysponują nas do zarządzania?
Na początku byłem naprawdę sceptyczny, bo to brzmi zbyt prosto, prawie jak teoria spiskowa. Pamiętam, jak wiele lat temu wyznawca jednej z takich teorii wmawiał mi, że światem rządzą krwiożercze jaszczurki składające swoje dzieci w ofierze. Wypowiedzi psychologów brzmiały podobnie. Ale psychopaci, gdy się już z nimi zacznie rozmowę, naprawdę są inni od przeciętnych osób. Brakuje im tego, co czyni nas ludźmi: empatii, sumienia, życzliwej dobroci.

Wracając do pytania, początkowo myślałem, że to tylko kwestia wybujałej wyobraźni psychologów z głowami wypakowanymi teorią. Ale potem spotkałem Ala Dunlapa (znanego też jako Al „Piła” Dunlap, dawnego dyrektora Sunbeam regularnie tnącego koszty i zatrudnienie). On mógłby udzielać lekcji, jak cechy z profilu psychologicznego psychopaty jedna po drugiej przekuwać w kapitalistyczny sukces.

Miał reputację człowieka, któremu zwalnianie ludzi sprawiało przyjemność, by nie wspomnieć o historiach z jego pierwszego małżeństwa – ponoć opowiadał żonie, że chciałby poznać smak ludzkiego mięsa, nie pojawił się na pogrzebie własnych rodziców. W końcu przychodzi refleksja, że w naszym dysfunkcyjnym kapitalistycznym społeczeństwie to są zalety. Dunlap awansował i zbierał pochwały, a im bardziej bezwzględny był jego styl zarządzania, tym więcej zyskiwały jego akcje.

Czyli możemy zrobić spis nazwisk dyrektorów spółek z listy Fortune 500 i wyliczać: „psychopata, psychopata, psychopata…”
Nie, Dunlap to ekstremalny przykład.

Myślę, że moja książka skutecznie udowadnia, że struktura kapitalizmu stanowi fizyczną manifestację anomalii umysłowej zwanej psychopatią. Ale nie powiedziałbym, że wszyscy dyrektorzy z listy Fortune 500 to psychopaci. To by mnie zmieniło w ideologa, a ja potępiam ideologów.

Mam jednak wrażenie, że wiele cech przypisywanych psychopatom przydaje się we wspinaczce po drabinie kariery korporacyjnej. Może jest wielu dyrektorów, którzy po prostu wykazują pewne tendencje w tym kierunku.
Na pewno istnieje spektrum natężenia psychopatycznych cech, ale i pewien poziom krytyczny. Posługując się skalą PCL-R (narzędzie do diagnozowania psychopatii wykorzystywane w kryminalistyce), w której maksymalny wynik to 40, przeciętny nieudacznik biznesowy taki jak ja – choć zabrzmi to mało wiarygodnie, odkąd moja książka trafiła na listę bestsellerów Timesa – zdobywa 4-5 punktów. Osób z nieco powyżej 20 punktami należy się wystrzegać, a naprawdę ciężko zwyrodniała osobowość i niebezpieczny psychopata uzyska wynik ok. 30. Powyżej 29 punktów jest się psychopatą w świetle prawa.

Jedną z nieodzownych cech psychopaty jest całkowity brak empatii, bez jednego wyjątku. U wyżej punktowanych psychopatów zastępuje ją radość z manipulowania ludźmi, brak wyrzutów sumienia czy poczucia winy. Nawet najmniejszy ślad empatii wyklucza nas z grona psychopatów.

Może zatem istnieje optimum, w którym psychopatia nie jest jeszcze groźna, ale na tyle znaczna, że zapewnia sukces w biznesie?
To możliwe. Oczywiście są cechy na liście PCL-R, których żaden szef nie chciałby mieć, np. słaba samokontrola. Lepiej też, żeby nie wykazywał tendencji do rozwiązłości seksualnej. Jeśli sprawiał w dzieciństwie poważne problemy wychowawcze, to też prędzej czy później da o sobie znać. Ale już brak empatii, wyrzutów sumienia, swada i powierzchowny urok wraz z tendencją do manipulacji są bardzo pożądane. Myślę, że do cech psychopatów przydatnych w biznesie należy też potrzeba stymulacji i szybkie nudzenie się jedna sytuacją. Dobrzy menadżerowie nie mogę usiedzieć w miejscu, wciąż myślą, jak usprawnić bieg rzeczy.

Naprawdę interesujące pytanie brzmi: czy psychopatia może być pozytywną rzeczą? Niektórzy psycholodzy powiedzieliby, że tak, bo posiada pewne zasadniczo pozytywne atrybuty, takie jak zdolność do zachowywania zimnej krwi pod presją. Jednak Robert Hare (twórca skali PCL-R) zawsze był przeciwnego zdania, bo przy braku empatii, który w psychologii stanowi definicję psychopatii, prędzej czy później pojawia się zła wola.

Z reguły wysoko punktowani psychopaci mogą być genialnymi szefami, ale tylko na krótką metę. Tak jak Al Dunlap, chcą zgnębić ofiarę i iść dalej.

Wreszcie pojawia się pytanie: co było pierwsze? Czy społeczeństwo staje się coraz bardziej psychopatyczne w potrzebie gnębienia ofiar? Czy to dlatego, że w jakiś sposób podziwiamy psychopatów za ich nonszalancki urok i bezwzględność?

W oskarżaniu dyrektorów o psychopatię jest coś zawistnego. To bardzo kuszące, by stwierdzić o każdym, kto odniósł większy sukces od nas: „To dlatego, że jest potworem”.
W tropieniu psychopatów tkwi przemożna uwodzicielska siła, która może naprawdę odhumanizować. Weźmy np. Dominique’a Strauss Kahna, który – jeśli wierzyć wszystkiemu, co się o nim mówi – spełnia większość kryteriów z listy PCL-R: garnitury za 30 tys. dol., słaba samokontrola, impulsywność, rozwiązłość seksualna. Ale twierdząc tak, ulegamy potężnej pokusie zaślepienia teorią i zawsze dodaję to zastrzeżenie. W pewnym sensie sami stajemy się psychopatami i zaczynamy wrzucać wszystkich do jednego worka. To nas odziera z empatii i łączności z drugim człowiekiem.

Dlatego też potrzebni są tacy ludzie jak Robert Hare. Jestem przeciwny temu, by ludzie tacy jak ja dawali się zwieść wytycznym PCL-R, ale nie mam nic przeciwko samemu narzędziu.

Źródło: Forbes