Z lek. med. Romanem Mikułą, specjalistą psychiatrii, ordynatorem Oddziału Dziennego Psychiatrii dla Dzieci i Młodzieży Centrum Medycznego w Łańcucie, rozmawia Jaromir Kwiatkowski
Do zmagań z depresją przyznali się publicznie sportsmenka Justyna Kowalczyk, aktorzy Olaf Lubaszenko, Danuta Stenka i Jolanta Fraszyńska czy rockman Kazik Staszewski. Wszystkich też poruszyła tragiczna śmierć słynnego aktora Robina Williamsa, który również cierpiał na to schorzenie. Co to właściwie jest depresja?
Depresja to nie jedno, tylko cała grupa schorzeń afektywnych o różnych przyczynach. Są to m.in. zaburzenia endogenne, ciężka depresja, gdzie nie jesteśmy w stanie wskazać przyczyny. Jest ona po prostu chorobą, która w człowieku „siedzi” bez względu na okoliczności i może się pojawić w różnych sytuacjach, bez żadnych czynników, które możemy obarczyć winą. Mamy różne rodzaje depresji endogennej: depresję jednobiegunową przebiegającą nawrotowo, ale także chorobę dwubiegunową, kiedy depresja przeplata się z manią. Kolejnymi czynnikami wywołującymi depresję mogą być różnego rodzaju środki psychoaktywne.
Narkotyki, dopalacze itp.?
Tak. M.in. środki psychostymulujące, które dodają energii, ale powodują, że w którymś momencie jest ona także odbierana. Chodzi nie tylko o kwestię aktywności, ale także nastroju itd. Kolejna grupa to zaburzenia organiczne, czyli wynikające ze strukturalnych uszkodzeń układu nerwowego.
Nie jest to choroba wyłącznie celebrytów, czy wyłącznie zwykłych Kowalskich; może dosięgnąć każdego. Tylko, że celebryci są w o tyle lepszej sytuacji, że stać ich na najlepszych lekarzy i terapeutów.
Ciężko to jednoznacznie stwierdzić. Jeżeli chodzi nawet o publiczną służbę zdrowia, to nie jest tak źle. Żyjemy w XXI wieku, więc wszelkie formy pomocy, zarówno w postaci leczenia farmakologicznego, jak i psychoterapii, są dostępne dla wszystkich. Oczywiście, nieco inaczej jest w dużym mieście, a inaczej na prowincji, ale raczej rozróżniałbym to w ten sposób, a nie pod kątem zasobności portfela. A co do kwestii, że celebrytów stać na najlepszych specjalistów: trudno powiedzieć, którzy są najlepsi. Czy ci, którzy mają najwięcej pacjentów? Jeżeli chodzi o psychoterapię, która musi przebiegać w regularnym rytmie, to czasem, niestety, NFZ narzuca pewne ograniczenia. W niepublicznej służbie zdrowia, jeżeli kogoś na nią stać, możliwość terapii jest czasami bardziej dostępna.
Czy to dobrze, że celebryci otwarcie opowiadają w mediach o swojej chorobie?
Bardzo dobrze. My, psychiatrzy, psychoterapeuci, wszyscy zajmujący się tym problemem, od lat obserwujemy zmianę podejścia do leczenia psychiatrycznego: z traktowania go jako tabu w temat otwarty. Na pewno nagłaśnianie problemu – przy okazji także, niestety, takich tragedii jak Robina Williamsa, czy też szczerych wyznań celebrytów – zmienia postawę wielu osób i powoduje, że zwykli Kowalscy chętniej korzystają z dostępnych form pomocy.
Czy nasze czasy – z ich pośpiechem, ciągłym stresem, „wyścigiem szczurów” – nie są wręcz idealne dla rozwoju depresji?
Możemy porównywać, jak wyglądają reaktywne zaburzenia nastroju, związane z tempem pracy, życia, „wyścigiem szczurów” itd. oraz częstotliwość korzystania z pomocy psychoterapeutycznej i z leków antydepresyjnych, w Europie zachodniej czy Stanach, z tym, jak to wyglądało u nas w okresie PRL i jak wygląda obecnie, gdy pędzimy – absolutnie nie ustępując w tym względzie społeczeństwom zachodnim. Depresja jest ceną, jaką często za to płacimy.
Przyszła mi na myśl sprawa Prozacu – jednego z ważniejszych, pionierskich, nowoczesnych leków przeciwdepresyjnych. W pewnym momencie w USA zorientowano się, że ilość sprzedanych preparatów jest wielokrotnie większa niż wynikałoby to ze statystyk dotyczących rozpoznawalności depresji. Było trochę dyskusji na ten temat w świecie naukowym, były też badania, które próbowały to wyjaśnić. Okazało się, że stosowanie antydepresantów dość często jest skuteczne w przypadkach, kiedy nie jesteśmy w stanie – według kryteriów diagnostycznych stosowanych w Europie czy Stanach – rozpoznać epizodu depresji, a leki przeciwdepresyjne stanowią skuteczną pomoc.
Co powinno być światełkiem ostrzegawczym?
To sprawa bardzo indywidualna. Występują wtedy zjawiska, których nie można jednoznacznie określić jako typowe, ale bliscy zauważą zmianę: spada tempo życia, poziom energii, witalność danej osoby, jej zainteresowania zaczynają wygasać. Zaczyna się ona zachowywać tak, jakby jej „bateryjka” była na wyczerpaniu. Można u niej zaobserwować brak energii na zajmowanie się rzeczami, które wcześniej dawały jej radość, napędzały ją. Traci ona zainteresowanie nimi, wpada w chaos w sprawach, które wcześniej „ogarniała” itd.
Wpada w apatię…
Tak. Ale nie możemy powiedzieć, że apatia, wolny poziom funkcjonowania czy lenistwo, stanowią lampkę ostrzegawczą. Mówimy bardziej o zmianach w zachowaniu danej osoby. Depresja może objawiać się na różne sposoby: spadkiem poziomu energii, witalności, obniżonym nastrojem, choć nie zawsze. Może być bowiem tak, że w nastroju danej osoby nie widzimy niczego niepokojącego, tymczasem ona straciła zainteresowanie pewnymi rzeczami, przestaje spotykać się ze znajomymi, realizować swoje plany i marzenia. To mogą być sygnały, że coś się zmienia. Nie zawsze musi to być to, co w języku potocznym rozumiemy pod pojęciem depresji, czyli obniżenie nastroju. Dla psychologa, psychiatry, psychoterapeuty depresja to o wiele szersze spektrum zagadnień. To będą kwestie dotyczące samooceny, poziomu energii, witalności, jakości relacji z innymi ludźmi czy cierpliwości, bo czasem depresja objawia się bardziej drażliwością niż depresyjnością.
Czy osoby mocniej „rozhuśtane” emocjonalnie są bardziej narażone na depresję?
Trudno powiedzieć, bo może być kilka przyczyn owego „rozhuśtania”. Wspomniałem wcześniej o chorobach endogennych, w których nastrój zmienia się od epizodów ciężkiej depresji, czasem z objawami psychotycznymi, aż do manii, w której też mogą się pojawić objawy psychotyczne. Jest to bardzo duża amplituda, jeden i drugi stan jest poważnym problemem. W mniejszym nasileniu mówimy o dystymii, kiedy objawy nie przybierają charakteru ewidentnej depresji, bądź cyklotymii – w przypadku dwubiegunowości z mniejszym nasileniem objawów. Co jest ważne? Myślę, że należy zwrócić uwagę na to, iż każdy człowiek dysponuje pewnymi mechanizmami obronnymi osobowości. Charakter, konstrukcja osobowości, to zestaw różnych cech, ale także zestaw różnych sposobów radzenia sobie z trudnościami życia. Od tego, jakim zasobem obronnych mechanizmów dysponujemy, zależy wynik naszej konfrontacji z uderzeniem z zewnątrz.
Czyli, po pierwsze, możemy z tym coś zrobić sami. Np. nie przejmować się.
Łatwiej to powiedzieć niż zrobić. W rozważaniach teoretycznych rzeczywiście tak jest, natomiast w praktyce różnie wychodzi, często musi dojść do eskalacji objawów po to, by człowiek mógł sobie powiedzieć: „kurczę, muszę coś zrobić ze swoim życiem”. Np. przestać pędzić za pewnymi rzeczami.
Sytuacja, kiedy człowiek doświadcza takich cierpień, motywuje go do pozytywnych zmian w jego życiu?
Czasami tak jest, że korekta następuje dopiero w obliczu poważnego cierpienia. Wtedy człowiek zaczyna zastanawiać się, czy rzeczywiście warto gonić za różnymi rzeczami, skoro płaci się za to cenę np. w postaci zdrowia, czy szczęścia rodzinnego.
Pierwszy poziom to tzw. samopomoc. Drugi – rodzina i przyjaciele. Jaka jest ich rola?
Bardzo duża. Począwszy od rozpoznania zmiany po zorganizowanie systemu, który w realny sposób będzie na różnych poziomach wspierał człowieka. Powiedzenie sobie „od dziś biorę się w garść” czasami średnio działa. Lepiej jest, gdy mamy wsparcie z zewnątrz. Gdy bliscy mówią np.: „słuchaj, robimy sobie urlop, odpoczniemy, wyjedziemy gdzieś, zaczniemy uprawiać jakiś sport, zrobimy coś tylko dla siebie”. Tu mówimy o przypadkach wypalenia, wyczerpania, o zespole zmęczenia. Natomiast z głęboką depresją jest tak, że człowiek znajduje się jakby w głębokiej, ciemnej dziurze i nie widzi światła, wyjścia. Osoby wspierające mogą go trochę „podciągnąć”: zaprowadzić do lekarza czy psychoterapeuty, zainicjować proces wychodzenia z tego stanu. Dopiero wtedy pojawiają się światełka w oddali i nadzieja, że można z tego wyjść.
Tu wchodzimy na trzeci poziom – medyczny. Może się okazać, że symptomy choroby są takie, iż bez lekarza się nie obejdzie. Do dziś istnieje jednak bariera mentalna w korzystaniu z pomocy psychologa, psychiatry, psychoterapeuty. Pierwsza reakcja osoby chorej na sugestie rodziny, że może powinna poddać się terapii, jest często taka: „co, wariata chcecie ze mnie zrobić?”.
To się zmienia. Rzeczywiście, dawniej wszystko, co zaczynało się na „psy-”, budziło podejrzenia. Wiele osób, pomimo możliwości, nie korzystało z takiej formy pomocy.
Co by Pan radził? Pozbyć się takich obaw?
My, Polacy, nie jesteśmy pierwszymi, którzy przerabiają kwestie związane z pędem życia, „wyścigiem szczurów” itd. Wystarczy popatrzeć na te same zjawiska na Zachodzie, gdzie były one obecne już wcześniej. Oni wyciągnęli pewne wnioski i ich podejście do pewnych rzeczy się zmieniło. Proszę popatrzeć na USA, gdzie dla większości osób wizyta u psychiatry czy psychoterapeuty nie jest niczym złym czy wstydliwym. W Polsce na szczęście sytuacja też stopniowo się zmienia.
Na czym polega terapia w depresji?
Są dwa główne nurty terapeutyczne. Jeden to leczenie farmakologiczne za pomocą leków przeciwdepresyjnych, uspokajających itd. Drugą formą jest psychoterapia. Dość często prezentuje się je jako alternatywne formy leczenia i dyskutuje się, która z nich jest lepsza. Tymczasem one nie są konkurencyjne, powinny się uzupełniać. O ile leczenie farmakologiczne jest bardziej skuteczne w redukcji objawów, o tyle nie zmienia „tego czegoś” we wnętrzu człowieka, w mechanizmach osobowościowych, sposobach radzenia sobie ze światem, z trudnościami itd. A psychoterapia tam dociera. Jednakże sama psychoterapia, zastosowana na starcie, miałaby problem z poradzeniem sobie z objawami towarzyszącymi – lękiem, zaburzeniami snu, obniżonym nastrojem itd. Zresztą, pacjent idący na psychoterapię koncentrowałby się na tym, że nie może spać, jest cały roztrzęsiony itp. – zamiast wnikać w głąb. Jeżeli zastosujemy leczenie farmakologiczne, które opanuje te objawy i następnie podczas psychoterapii wnikniemy głębiej, to jesteśmy w stanie przeorganizować pewne głębsze struktury osobowości i spowodować, że pacjent będzie bardziej odporny na to, co niesie ze sobą świat.
Zdaję sobie sprawę, że każdy przypadek jest indywidualny. Ale czy możemy sformułować na koniec kilka uniwersalnych, „złotych rad”, jak bronić się przed depresją?
Nie ma takich „złotych rad”. Natomiast na pewno powinniśmy zrobić coś, co kryje się pod hasłem higieny psychicznej. Chodzi o namierzenie czynników obciążających i stopniowe eliminowanie ich. Pewnie niejednokrotnie nie da się ich uniknąć, ale w wielu przypadkach można jednak coś z tym zrobić. Higiena psychiczna to również wypoczynek: to, czy mamy urlop, czy nie; czy potrafimy na urlopie wypocząć, czy zastanawiamy się, co się dzieje w firmie, co jeszcze powinniśmy zrobić itd. Trzeba nauczyć się wypoczywać. Świadomość tego, że nasze akumulatory się wyładowują i później ciężko je naprawić, powinna być jednym z ważniejszych elementów higieny psychicznej. Druga sprawa to pozytywne myślenie. Trochę więcej optymizmu w spojrzeniu na masę różnych rzeczy.
źródło: biznesistyl.pl
Dodaj komentarz